BIKEMARATON KARPACZ
Sobota, 19 września 2009
· Komentarze(0)
Oto relacja. Jest co opisywać:
to tak: bardzo dobrze zacząłem, bylem gdzieś około czwartego sektora (startowałem z siódmego) i na 15 kilometrze zamocowana dętka zapasowa do sztycy zaczęła mi wypadać. To ją wsadziłem do kieszeni ale za chwile znowu mi zaczęła wypadać. zatrzymałem się i obwiązałem ją o ramę. Ta zaczęła się zsuwać. Znów zatrzymałem się i zawiązałem na guzła. Ludzie mnie wyprzedzali a ja traciłem pozycje... 2-3km później na bardzo stromym zjeździe gdzie ludzie schodzili bo nie szlo jechać ja bardzo wolno zjeżdżałem. Ludzie szli najlepszymi scieżkami po lewej i po prawej a ja cisnąłem się środkiem. W końcu natrafiłem na taki wielki głaz. Nie miałem siły poderwać koła i przód ugrzązł a ja wyleciałem jak z procy łokciem uderzając w ten głaz. Rower uderzył tylnym kołem z boku też w jakiś kamień, tak że wyrwało 3 szprychy (zorientowałem się przy pakowaniu roweru już do auta :P ). No ale nic wstałem i zasuwam dalej:D potem znów zatrzymałem się poprawić dętkę. Jadę dalej. 30-ty kilometr przede mną ludzie których znowu doganiam.Pociskamy w dół około 40-45 km/h. Dojechaliśmy do jakiegoś rozjazdu asfaltu na prawo i lewo. Nikt nie wiedział gdzie jechać, stanęliśmy. Kierowca autobusu którego napotkaliśmy powiedział ze ktoś nawracał tedy z 5 minut temu. No to my po przeklinaliśmy i jedziemy zdenerwowani pod górę 1 km straty. Okazało się że ktoś specjalnie zerwał oznakowanie z drzewa i przerwał taśmę... Trza było pojechać w prawo nie prosto. No ale jedziemy dalej. 35km a mnie łapie skurcz w prawej nodze, tak że muszę stanąć na minutę-dwie potem za kilka km w lewej to samo tak ze ledwo szedłem, potem za kilka km znowu w prawej a 2km przed meta w lewej, ciągle traciłem pozycje wypracowaną przez pierwsze 15km... nadrabiałem tylko na zjazdach. Przed sama meta wyprzedziłem jeszcze dwójkę kolarzy i tak skończył się mój pechowy maraton w karpaczu. No moze nie do końca bo po wszystkim jak się najadłem, posiedzieliśmy z klubem itp patrze a przednie kolo bez powietrza. Myślę no to nieźle, chociaż dobrze ze nie na trasie bo bym się w ogóle załamał... Pakujemy rower, sprawdzam czy opony nie pocięło z tyłu. Patrze a tam trzy wyrwane szprychy..... Mój wysiłek wynagrodziło tylko to że wygrałem w tomboli preparat przyspieszający regeneracje zaraz po wysiłku warty 45zł:P I tak się skończyło moje najdłuższe 54km w życiu:P Skurcze wzięły się z jazdy którą odbyłem dzień przed maratonem 56km. Konieczność niestety.
to tak: bardzo dobrze zacząłem, bylem gdzieś około czwartego sektora (startowałem z siódmego) i na 15 kilometrze zamocowana dętka zapasowa do sztycy zaczęła mi wypadać. To ją wsadziłem do kieszeni ale za chwile znowu mi zaczęła wypadać. zatrzymałem się i obwiązałem ją o ramę. Ta zaczęła się zsuwać. Znów zatrzymałem się i zawiązałem na guzła. Ludzie mnie wyprzedzali a ja traciłem pozycje... 2-3km później na bardzo stromym zjeździe gdzie ludzie schodzili bo nie szlo jechać ja bardzo wolno zjeżdżałem. Ludzie szli najlepszymi scieżkami po lewej i po prawej a ja cisnąłem się środkiem. W końcu natrafiłem na taki wielki głaz. Nie miałem siły poderwać koła i przód ugrzązł a ja wyleciałem jak z procy łokciem uderzając w ten głaz. Rower uderzył tylnym kołem z boku też w jakiś kamień, tak że wyrwało 3 szprychy (zorientowałem się przy pakowaniu roweru już do auta :P ). No ale nic wstałem i zasuwam dalej:D potem znów zatrzymałem się poprawić dętkę. Jadę dalej. 30-ty kilometr przede mną ludzie których znowu doganiam.Pociskamy w dół około 40-45 km/h. Dojechaliśmy do jakiegoś rozjazdu asfaltu na prawo i lewo. Nikt nie wiedział gdzie jechać, stanęliśmy. Kierowca autobusu którego napotkaliśmy powiedział ze ktoś nawracał tedy z 5 minut temu. No to my po przeklinaliśmy i jedziemy zdenerwowani pod górę 1 km straty. Okazało się że ktoś specjalnie zerwał oznakowanie z drzewa i przerwał taśmę... Trza było pojechać w prawo nie prosto. No ale jedziemy dalej. 35km a mnie łapie skurcz w prawej nodze, tak że muszę stanąć na minutę-dwie potem za kilka km w lewej to samo tak ze ledwo szedłem, potem za kilka km znowu w prawej a 2km przed meta w lewej, ciągle traciłem pozycje wypracowaną przez pierwsze 15km... nadrabiałem tylko na zjazdach. Przed sama meta wyprzedziłem jeszcze dwójkę kolarzy i tak skończył się mój pechowy maraton w karpaczu. No moze nie do końca bo po wszystkim jak się najadłem, posiedzieliśmy z klubem itp patrze a przednie kolo bez powietrza. Myślę no to nieźle, chociaż dobrze ze nie na trasie bo bym się w ogóle załamał... Pakujemy rower, sprawdzam czy opony nie pocięło z tyłu. Patrze a tam trzy wyrwane szprychy..... Mój wysiłek wynagrodziło tylko to że wygrałem w tomboli preparat przyspieszający regeneracje zaraz po wysiłku warty 45zł:P I tak się skończyło moje najdłuższe 54km w życiu:P Skurcze wzięły się z jazdy którą odbyłem dzień przed maratonem 56km. Konieczność niestety.